„Świat Zabawek” był gościem specjalnym podczas targów Toy Fair w Nowym Jorku. Podczas tego wielkiego wydarzenia mieliśmy doskonałą okazję do rozmowy z prezesem targów – Carterem Keithley, który opowiedział nam nie tylko o rozwoju samej imprezy, ale i sposobach zaistnienia na tym atrakcyjnym i ogromnym rynku.
„Świat Zabawek”: – New York Toy Fair są jednymi z większych targów branży zabawkarskiej na świecie. Jak wyglądały wcześniejsze edycje?
Carter Keithley: – NY Toy Fair wcześniej odbywały się w Toy Center Building, gdzie miały całkiem inną formułę – były tam prywatne pokoje spotkań. Jednak od jakiegoś czasu nastąpiły znaczne zmiany, przenieśliśmy się do Javitas Center, gdzie przestrzeń jest znacznie bardziej otwarta. Wystawcy nie są oddzieleni ogromnymi ściankami, ich stoiska same zapraszają, aby do nich wejść. Wydaje mi się, że przez to jest tu też znacznie przyjaźniejsza atmosfera nie tylko dla wystawców, ale przede wszystkim dla mediów i odwiedzających. Aktualnie chcemy przywrócić targom ich międzynarodowy charakter, a raczej skupić się na jego wyeksponowaniu. Po II Wojnie Światowej, kiedy Europa była w nienajlepszej formie środowisko targów przeniosło się do Ameryki i to tu miały miejsce największe imprezy. Potem w Europie coraz popularniejsze stały się targi w Norymberdze czy Wielkiej Brytanii. Wierzymy jednak, że USA pozostały miejscem, w którym powstają najbardziej kreatywne zabawki.
Tak, ale NY Toy Fair wciąż postrzegane są jako te skupione tylko na rynku amerykańskim. Wiele osób uważa, ze przyjazd tutaj nie ma dla nich większego sensu. Zgadza się Pan z ta opinią?
– Myślę, że w tej chwili rynek zabawek jest tak ogromny, że przy dobrym pomyśle dla każdego znajdzie się miejsce. Tak jak wspominałam, to właśnie w Stanach rodzą się fantastyczne pomysły, powstają genialne zabawki. Inną sprawą jest to, że zarówno dla wystawców, jak i odwiedzających spoza USA ogromnym problemem jest sam przyjazd do naszego kraju. Przykro mi słyszeć o przeciągającej się odprawie celnej czy problemach z dostaniem wizy. Ameryka była krajem otwartym, wszystko zmieniło się po wydarzeniach z 11 września. Przepraszam wszystkich czytelników „Świata Zabawek”, którzy mieli właśnie takie problemy, dla mnie i moich kolegów taka sytuacja jest niedopuszczalna. Razem z moimi kolegami, którzy organizują różne targi i inne przedsięwzięcia staramy się przekonań rząd do większej otwartości dla branży zabawkarskiej zza oceanu. Jednak na chwilę obecną pozostają mi tylko przeprosiny.
To nie Pana wina, a raczej biurokracji, z którą przyjdzie nam się mierzyć jeszcze zapewne jakiś czas. A wracając do Polski – co wystawcy z naszego kraju mogą wynieść z tych targów?
– Prawdę mówiąc, jakieś 90 proc. fantastycznych pomysłów w branży zabawkarskiej nie ma szansy na pojawienie się na rynku europejskim, bo pomysły pochodzą często od małych firm, które czują się onieśmielone pojawieniem się na rynku europejskim, w związku z czym nie znajdą się na targach np. w Norymberdze. Jedyną okazją na poznanie tych oryginalnych produktów, jest przyjechanie na nasze targi. Polscy odwiedzający mają okazję poznać nowe marki, produkty, być może pomóc im zaistnieć na rynku europejskim, a jak wiadomo taka współpraca niesie za sobą wzajemną korzyść.
Działa to też w drugą stronę – pojawienie się na targach jest przepustką do zaistnienie na rynku w USA. W naszym kraju około 65 proc. zabawek pochodzi od trzech wielkich graczy: Wallmart, Target i Toys”R”Us. Niezwykle ciężko się tam dostać, ponieważ te sklepy mają ograniczoną przestrzeń na zabawki (wyjątkiem jest Toys”R”Us, który specjalizuje się tylko w zabawkach). Tak naprawdę niewiele firm ma szansę, aby tam zaistnieć. Nasze targi odwiedza 35 tys. osób. Są to głównie mali i średni sprzedawcy, którzy mogą pomóc zabawce pojawić się na rynku w Stanach lub poszerzyć jej dystrybucję. Jeżeli taki sprzedawca znajdzie zabawkę, której nie ma w Wallmart, w Targacie, albo w Toys”R”Us, to może być to dla niego fantastyczna droga do sukcesu.
Skoro jesteśmy przy dystrybucji – jaka jest najlepsza droga do wejścia na rynek amerykański?
– Najlepsza droga to posiadania niezależnych dystrybutorów – w każdym stanie. Taki przedstawiciel ma przeważnie kontakty z handlowcami, a oni nie mają czasu, aby szukać nowych zabawek wiec przez lata nauczyli się ufać przedstawicielom danych marek.
Jak widzi Pan przyszłość takiej współpracy, skoro aktualnie normy dla zabawek w USA i w Unii europejskiej są inne?
– Tak, różnice w standardach i regulacje prawne to naprawdę ogromny problem, zwłaszcza dla małych firm. W tej chwili standardy dla UE i USA są w 80 procentach takie same, a prawdziwy bój toczy się o pozostałe 20 procent. Razem ze stowarzyszeniami z europy rozmawiamy nad ewentualnymi rozwiązaniami tej kwestii, zwłaszcza, że chyba wszyscy możemy się zgodzić, że zabawki w USA są tak samo bezpieczne, jak te którymi bawią się dzieci w Europie. Naszym celem jest stworzenie porozumienia, w myśl którego jeżeli zabawka jest dopuszczona na rynek w USA z automatu może być sprzedawana także w Europie i na odwrót. Wydaje się, że jest to jedyne sensowne rozwiązanie, jednak wszyscy wiemy, jak ciężko byłoby to osiągnąć. Mój dobry kolega powiedział kiedyś, że standardy bezpieczeństwa są jak szczoteczki do zębów – bo każdy musi je mieć, każdy musi ich używać, ale nikt nie chce używać cudzych. Przez tę metaforę chciałbym powiedzieć, że moim zdaniem państwo czy organizacja, które stworzy jakieś standardy ma wobec nich poczucie własności i niezbyt chętnie się nimi dzieli. To aktualnie bardzo trudna sytuacja, ale jeżeli dokładnie przyjrzymy się różnicom okazuje się, że nie są one aż tak duże i znaczące. Niemniej jednak jeżeli zaczniemy rozgrzebywać każdą najmniejszą różnicę utkniemy w tym na zawsze.
Czy istnieje jakiekolwiek wsparcie dla firm z Europy, które dopiero zaczęły swoją działalność na rynku w USA?
– Z tego co wiem dla firm z UK są oddziały TIA w Stanach, nie wiem jednak jak sprawa ta wygląda dla innych firm. Natomiast każda inna firma, z dowolnego miejsc na świecie może skorzystać z usług konsultantów – pomagają oni w załatwieniu formalności, księgowości, a także w nawiązywaniu kontaktów. Są to usługi płatne, a kontakty można znaleźć na stronie TIA.
Jakimi prawami rządzi się rynek amerykański?
– Rynek w USA jest oparty w ogromnej mierze na licencjach, na postaciach z filmów i gier. To daje nam całkiem jasny pogląd na sprawę: dzieci chcą się bawić tym, co widzą w kinie i TV.
Czy jest Pan zadowolony z przebiegu tegorocznej edycji?
– Jestem niezmiernie zadowolony. Znacznie powiększyliśmy powierzchnie wystawienniczą – o 10 proc. Wraz ze wzrostem powierzchni wystawienniczej chcemy zwiększyć liczbę odwiedzających, kupców. Bo skoro mamy więcej sprzedających musimy mieć więcej kupujących. Muszę przyznać, że czasami przechadzając się po halach, patrzę na tych 1144 wystawców, 1144 różnych firm, które pokazują swoje zabawki i tak myślę: każda z tych firm pokazuje od 10 do 100 różnych linii zabawek. Jak to możliwe, aby zobaczyć to wszystko? Dla mnie to jest przytłaczające. Handlowcy muszą wiedzieć, jakie kategorie produktów ich interesują, na co chcą poświęcić swój czas. I to właśnie ta niesamowita liczba wystawców spowodowała, że w tegorocznych targach pojawiło się coś absolutnie nowego – toyfair365. To swojego rodzaju przeniesienie wystawców i ich oferty z tradycyjnych targów do Internetu.. Oczywiście był czas, kiedy ludzie mówili, ze Internet wyprze tradycyjne targi, że w obecnym świecie nie ma już na nie miejsca. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – to się nie wydarzy. Pojawiają się za to nowe narzędzia, które uzupełniają targi, sprawią że targi są jeszcze bardziej wartościowe.
Jak długo będzie działała taka platforma? Przez jaki czas kupcy mogą przeglądać oferty?
– Przez cały rok, ale tylko dla kupców, nie dla konsumentów. Co więcej, rejestracja jest możliwa tylko dla tych, którzy fizycznie odwiedzili targi. Myślę, że to fantastyczny pomysł i będzie to hit tegorocznej edycji.
Bardzo ciekawa inicjatywa organizacyjna. Zresztą cała organizacja targów robi ogromne wrażenie – świetne oznakowanie, mapy, informacja na każdym kroku.
– Miło to słyszeć. W 2006 roku, kiedy zajmowałem swoje stanowisko wiedziałam, jak ważne dla stowarzyszenia są te targi. Dlatego przyszedłem tu z myślą: mam nadzieję, że mają kogoś dobrego od planowania.
Dziękuję
za rozmowę i poświęcony czas.